AI ANTE PORTAS

DUCH ZAKLĘTY W MASZYNIE

Obawy przed „duchem zaklętym w maszynie” ludzkość generowała od momentu, w którym udało się jej stworzyć pierwszą maszynę „myślącą”. Już w 1495 r. Leonardo da Vinci zaprojektował mechanicznego rycerza naśladującego ruchy walczącego człowieka. Do czasów współczesnych powstało setki tysięcy projektów i prototypów „myślących” maszyn. Od zarania ery komputerów zastanawialiśmy się, czy da się stworzyć maszynę inteligentną – myślącą jak ludzie? W 1950 r. Claude Shannon zmuszał komputer do nauki gry w szachy, a Alan Turing opublikował przełomowy tekst „Maszyna licząca a inteligencja”. Stworzone przez amerykańskiego neurofizjologa Williama Greya Waltera (1910 – 1977) roboty potrafiły naśladować zachowania człowieka, dysponowały czujnikami światła i dotyku oraz „mózgiem” w postaci analogowego komputera z dwiema elektronowymi lampami. Momentem przełomowym dla ducha zaklętego w maszynie stała się w 1955 r. konferencja naukowa zwołana przez Johna McCarty’ego, podczas której wprowadzono do naukowego słownika termin Artificial Intelligence (AI). Minęło jednak prawie pół wieku nim AI ukryta w superkomputerze IBM Deep Blue ograła szachowego mistrza świata.

Czterysta lat temu Kartezjusz stwierdził, że na „nas” składają się dwie różne substancje w postaci naszej duszy i naszego ciała. Co więcej, nasze ciało to całkiem co innego, niż nasze myśli, świadomość i wyobrażenia. Jakby tego nie było dość, owe duchowe sprawy pozostają oddzielone od naszego fizycznie przecież istniejącego mózgu. Tą śmiałą tezą genialny Francuz skomentował zasadę identyczności rzeczy nierozróżnialnych Leibniza głoszącą, że dwie rzeczy są tylko wtedy takie same, gdy wszystkie ich cechy są wspólne. Nawet dziś Kartezjusz zacierałby ręce z zadowolenia, bo w istnienie „duszy” czy jakkolwiek nazywać naszą świadomość, myśli, wyobrażenia – trudno wątpić. Wszak wszyscy istnienia naszych myśli nieustannie doświadczamy. Jeśli myślimy, wiemy, że myśli istnieją. Kartezjusz wiedział, że nasze myśli i doświadczenia należą do nas i sądził, że nikt i nic nie jest w stanie nam tego odebrać. Nawet w sytuacji, gdyby cała otaczająca nas rzeczywistość, całe Uniwersum okazały się jednym wielkim złudzeniem, Matrixem czy inną halucynacją.
Pięknie. Cogito ergo sum. Nawet jeśli cały świat jest oszustwem, musi istnieć coś, co jest oszukiwane – czyli MY. Wszak inaczej kosmos byłby pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Możemy zatem powiedzieć „Cogito”, ale czy sztuczna inteligencja może powiedzieć to samo? Wszak procesy jej myślenia są wciąż na indeksie rzeczy wątpliwych, jeśli nie podejrzanych. Duch AI zaklęty jest w maszynę zdolną się wciąż uczyć, maszynę dysponującą sprawdzalną fizycznością. Gdybyśmy jednak pokazali taką maszynę Kartezjuszowi stwierdziłby bez wahania, że czym innym jest maszyna, a całkiem czym innym jej wirtualne wytwory. A my respektujący zasadę dualizmu musielibyśmy przyznać mu rację. Czy zatem przyznajemy AI prawo do Kartezjańskiego „cogito”?
ŻELAZNY KOŃ I RDZENNI MIESZKAŃCY SIECI
W pierwszej fazie kolonizacji Dzikiego Zachodu (1840 – 1860) przyjechało na Zachód około 300 tys. osadników wraz z rodzinami. Władze federalne szybko doceniły wynalazek kolei i jego wpływ na rozwój przemysłu i handlu. Mając na względzie ucywilizowanie swoich zachodnich włości zaraz po zakończeniu wojny secesyjnej, po burzliwych negocjacjach co do przebiegu trasy, na szczeblu rządowym podjęto decyzję o budowie pierwszej linii transkontynentalnej. Ukończono ją w 1869 roku.
Generał Sherman, jeden z głównych dowódców Armii Amerykańskiej na pograniczu, skomentował następująco powstanie linii transkontynentalnej: „Teraz gdy powstała linia transkontynentalna, pokonanie Indian stanie się jedynie kwestią czasu.” Koleje faktycznie odegrały kluczową rolę w militarnym podboju Dzikiego Zachodu.
W konsekwencji Zachód ten stawał się coraz mniej „dziki”, a może coraz bardziej „cywilizowany”? Tworzenie się sieci kolejowej dla białych ludzi żyjących na Zachodzie oznaczało początek stabilizacji oraz wzrost zamożności. Co kolej oznaczała dla rdzennej ludności czyli Indian? Ci wyposażeni w wiedzę i schematy narracyjne własnej kultury wygenerowali swoje pojmowanie kolei nazywając lokomotywę „żelaznym koniem”. Najwidoczniej sądzili, że jeśli coś porusza się z tak zawrotną szybkością i siłą, musi ukrywać w swoim wnętrzu istotę prawdziwego konia.
Czyż my, rdzenni mieszkańcy sieci i mediów, nie jesteśmy takimi „dzikimi” Indsmenami? Czy widząc coś niepojętego, co przemierza przestrzeń wirtualną z zawrotną prędkością i dynamiką, nie próbujemy owego Żelaznego Konia AI oswoić przy pomocy znanych nam wzorców? Wszak dość powszechne są już przypadki uznawania cybertworów za prawdziwych ludzi. Entuzjaści cybergwiazd wygenerowanych przez AI napychają kieszenie ich twórców prawdziwymi pieniędzmi i modlą się gromadnie do wirtualnych influenserek i ich wirtualnych biustów i zadków. Co ciekawe, badania wskazują, że spora część entuzjastów omawianych cybertworów nie jest zainteresowana odpowiedzią na kardynalne – zda się – pytanie, które brzmi: Czy to prawdziwa seks bomba, czy jakaś sztuczna? Najwidoczniej ważne jest tylko to, czy zespół wykreowanych w cyfratce przez wyspecjalizowaną AI został trafnie zdiagnozowany i umiejętnie wdrożony w wizualizację i zagrania uśmiechniętego fantoma. Podobnie Indsmeni traktowali Żelaznego Konia nie zastanawiając się nad tym, czy w środku siedzi dobry duch czy zły. Kombinowali raczej. Jak zrzucić go z szyn i jakie narzędzie będzie do tego potrzebne. Dochodzimy w ten sposób do kwestii wartościowania. By cokolwiek rozstrzygnąć przywołajmy jeszcze kilka analogii.
DREADNOUGHT I CAŁKIEM NOWE OTWARCIE W 1906 roku wszedł do służby w Królewskiej Marynarce HMS Dreadnought, pancernik o tak przełomowej koncepcji, że jego nazwa szybko przerodziła się w markę generyczną, a wszystkie pancerniki zbudowane zanim się pojawił, zaczęto nazywać predrednotami. Dreadnought w przeciwieństwie do owych predrednotów miał całą artylerię główną jednego kalibru (to zrewolucjonizowało wstrzeliwanie się w cel i trafianie), napęd turbinowy i kotły opalane ropą a nie maszyny tłokowe i kotły opalane węglem (co sprawiało, że pancernik był szybszy od jednostek poprzedniej generacji).

To wszystko sprawiło, że dotychczasowy rozpaczliwy wyścig zbrojeń wszystkich morskich mocarstw musiał zacząć się od początku, bo predrednoty w jednej chwili stały się wobec nowej technologii przestarzałe. Kto szybko nie przestawił się na drednoty przestawał się liczyć. Z podobnym mechanizmem mamy dziś do czynienia na polu marketingowej rywalizacji w sieci.
AI to taki wirtualny drednot. Korporacje zmuszone są do projektowania i wdrażania coraz silniejszych technologii AI, by skuteczniej od konkurencji walczyć o kolejne akweny rynku i nową klientelę. Ze wspomaganiem wielkiego kalibru AI i jej uczącymi się kalkulatorami łatwiej namierzać i trafiać w marketingowe cele.
Oczywistym jest, że najsłabsi budżetowo i technologicznie zatoną jako pierwsi. Jednak to nie jedyne konsekwencje wypuszczenia dżina z butelki. Powstanie Dreadnought’a doprowadziło do wybuchu Wielkiej Wojny i zmiany dziejów świata i ludzkości. Czy podobna moc sprawcza drzemie w AI? Już mamy masę sygnałów o grupowych zwolnieniach pracowników wyręczanych przez tańsze, wydajniejsze i bezproblemowe roboty napędzane AI.


OMNIBUS I CHŁOPIEC Z CHORĄGIEWKĄ Generatywna sztuczna inteligencja (jedna z coraz liczniej powstających) w zaledwie trzy miesiące od rynkowego debiutu uwiodła 100 mln użytkowników. Oczywiście twórcy tak wielkiego modelu dysponowali dostatecznie dużym budżetem i intelektualną potencją inżynierów, by zapewnić swojemu dziecku spodziewaną dynamikę. Konkurencyjne, korporacyjne predrednoty nie będą prawdopodobnie miały takich sił ani środków, by ich AI uzyskiwały konkurencyjne rezultaty. Problemy związane z radosnym narastaniem AI mnożą się równie szybko jak sukcesy. Co ciekawe ci, którzy powinni być najbardziej zaniepokojeni – naukowcy – w większości nie trąbią na alarm, nie wieszczą katastrofy. Raczej kiwają uczonymi głowami organizując kolejne kongresy futurologiczne i wymyślając coraz mądrzejsze określenia dla zjawisk, których, jak część z nich otwarcie przyznaje, nie potrafią w pełni wytłumaczyć.
W 1865 r. wprowadzono w Wielkiej Brytanii Ustawę o czerwonej fladze. Zakazywała ona poruszania się omnibusów parowych bez osoby biegnącej 55 metrów przed pojazdem i ostrzegającej innych użytkowników dróg. Człowiek biegnący przed budzącym grozę omnibusem musiał trzymać w ręku czerwoną chorągiewkę. Poczynania tych nielicznych, których niepokoi pojawienie się coraz liczniejszych omnibusów AI jako żywo przypominają owego oflagowanego człowieka. Tyle, że pojazd przed którym ostrzega jedzie coraz szybciej i za chwilę nie da się przed nim uciec.
Ale mamy także inaczej nastawionych. Jedni błogosławią nowe bóstwo i nową religię. Inni, na drugim krańcu głoszą, iż sztuczna inteligencja wcale nie jest tak inteligentna, a tylko posiada wyjątkowo pojemne zasoby pamięci. Co znamienne i jedni i drudzy odmawiając AI człowieczeństwa przyznają jej jednocześnie coraz więcej ludzkich atrybutów. Jest jeszcze grupa, nieliczna, przewidująca, że jeśli rozwój AI utrzyma swoje tempo, w niedługim czasie zdystansuje możliwości homo sapiens. Jasne.
Warto dyskutować nad tym, czy to dobrze czy źle. Ale czyż nie ważniejsze jest to jak się do tego przygotować, byśmy nie stracili panowania nad wyścigiem cyfrowych zbrojeń? Z opiniami specjalistów i podejściem, szczególnie etycznym do AI w komunikacji, a także zagadnieniami związanymi z dezinformacją w zapoznają nas wystąpienia i dyskusje konferencji „Algorytmy zmiany” https://radareklamy.pl/reklamuje-etycznie-2023/ .
Autor ma nadzieję, że do tekstu nie wkradła się ani jedna wygenerowana sztucznie fraza. Ale to tylko nadzieja, nie pewność. MB 28.11.2023 r.
dr Mirosław M. Bujko, multiwarsztatowiec; pisarz, trener biznesu, wykładowca akademicki, dziennikarz, krytyk muzyczny, scenarzysta, librecista, trener sztuk walki, autor  m.in. „Księgi narracji instrumentalnej. Zaklęcia, apele, zawołania, slogany
Zdjęcia pochodzą z Pexels.com w ramach bezpłatnej licencji.